Gra myśli
Teatr Dramatyczny wystawił sztukę węgierskiego pisarza Gabora Thurzó, "Wybrany". Przełożyła ją Kamilla Mondral i to tak, że doznajemy wrażenia, jakbyśmy słuchali oryginału. Najlepsza to chyba próba wartości tłumaczenia artystycznego. Wydaje się zrazu, że w "Wybranym" chodzi o narodziny legendy i wynikające z nich konsekwencje. Ale ten punkt widzenia dość szybko się zmienia. Cuda, o których słyszymy, mogą się stać podstawa procesu kanonizacyjnego. Prałat, wyznaczony do zbadania sprawy, jest przedstawicielem uczciwej i rzetelnej myśli. Badając okoliczności, dochodzi do wniosku, że za wiadomościami o cudach kryją me jakieś machinacje. Owego mądrego "adwokata zaprzeczeń" gra w spektaklu warszawskim Marek Walczewski. Cały czas intensywnie reaguje i myśli. Po kartezjańsku podając w wątpliwość błędne wnioski, naiwne obserwacje, czy umyślne fałsze, stara się docierać do istoty rzeczy, do prawdy. Dobiera sobie współpracownika, młodego Wikarego, który ma kontrolować wnioski, czy aprioryczne uogólnienia. Role Wikarego gra Marek Kondrat, powściągliwy a wrażliwy, obserwujący przebieg wydarzeń, by się wypowiedzieć na końcu. I oto spektakl dokonuje czegoś bardzo finezyjnego. Chodzi o zdobycie prawdy o młodym człowieku, który umarł w strasznych cierpieniach na raka. Być może. dałoby się go uratować, gdyby nie teoria dobrowolnego cierpienia, mającego być zarazem ekspiacją i drogą prawdy. Dyskusja na ten temat podnosi się, uogólnia, nabiera generalnych znaczeń. W i trakcie sporu między Prałatem a Przeorem, granym przez Zygmunta Kęstowicza ścierają się dwie teorie, dwa sposoby pojmowania życia. Z jednej strony, dosłownie rozumiane, pascalowskie przekonanie o oczyszczającej roli cierpienia, bólu, wyrzeczeń. Z drugiej - pochwała szczęścia, piękna, afirmacji świata. Jestem wdzięczny Zygmuntowi Kęstowiczowi, że unika najmniejszej przesady. Rzetelnie broni swego stanowiska. Dzięki takiej grze możliwa się stała owa pasjonująca debata. Epilog jest zaskakujący. W toku wizyty u Biskupa, granego z wielka swoboda, dowcipem i subtelnością przez Andrzeja Szczepkowskiego, Prałat nagle zmienia stanowisko. Czy z tego powodu, że Biskup odrzucił szantaż, którym grożono obrońcy bezkompromisowej prawdy? Zapewne, że ambicja Prałata, nie chcącego się poddać groźbie, teraz może się od tego czynnika uwolnić. Płomień świecy, niszczący donos, wywiera wrażenie. Ale mocniej działa argument dotyczący zasad dyscypliny. Tylko, że Wikary, grany przez Kondrata - nie został przekonany. Do niego należy słowo, ostatnie. Mówi, że woli Prałata- jakim był poprzednio - od tego który się obecnie poddał i ukorzył. To zakończenie jest jednym z nielicznych punktów nasuwających wątpliwości. Adaptacja tekstu, dokonana przez Jana Hessego wraz z reżyserem Januszem Zaorskim pominęła, potrzebna tutaj, motywacje. Zmiana stanowiska Prałata wymaga, choćby skrótowego, uzasadnienia.
Reżyseria Janusza Zaorskiego pozwala grać aktorom, wyznaczając każdemu zadanie ważne. Sprawa zapewne najtrudniejszą było określenie elementu, karykatury, niemal groteskowej, która -czyha na niektóre postacie. Dobrze się stało że nie wpadł w tę pułapkę, ani Wiceminister, grany przez Witolda Skarucha, ani Hrabia, któremu Mieczysław Voit daje cechy dość bezradnego, ale nieegoistycznego zniecierpliwienia.
PS. W recenzji z przedstawienia "Przed wschodem słońca" nazwisko aktorki Teatru Powszechnego, której grę oceniłem bardzo pozytywnie, winno poprawnie brzmieć: "Joanna Żółkowska". Za pomyłkę przepraszam.